Komentarze: 13
Nawet nie wiem co napisać. Czuję się conajmniej... conajmniej...dziwnie. Nie ma w tym krzty złości, nuty szczęścia... po prostu coś dziwnego. Zaczynam myśleć o znaczeniu słowa "przyjaźń" i mam wątpliwości... tak, beznadziejne, dziwne wątpliwości. A to wszystko przez kilkanaście głupich słów, kilka 'psychologicznych faktów', ludzkie postawy, zachowania, gesty i moją zwykłą niepewność. Przemyślając wsyzstko dochodzę do wniosku, że teraz - aktualnie nie mam żadnego prawdziwego przyjaciela, a może inaczej... nie mam żadnej osoby do której zwracałbym się tym mianem. Zastanawiam się, jak to się stało, że straciłem wolę... i niektórych z przyjaciół. W sumie... nigdy nie miałem wielu przyjaciół. W podstawówce - tylko jedna osoba, której zaufałem. Teraz, straciłem z nią kontakt. Za czasów gimnazjum miałem już więcej przyjaciół...a przynajmniej myślałem, że miałem... jeden z nich zmieszał mnie z błotem, tak, że ciągle czuje ból - chyba jako jedyny tak naprawdę mnie zranił; drugi, no cóż, niestety ignoruje mnie i traktuje z dystansem, trzeciemu, zapewne najlepszemu sam nie potrafię zaufać, a to co jest między nami... no cóź zapewne nie prawdziwa przyjaźń, czwarty przyjaciel - najprawdziwszy, najkochańszy, prawdziwie jedyny? chyba zapomniał o mnie w swoim życiu... niby zawsze się troszczy, ale nie ma od niego telefonu, do czasu w którym sobie uświadomi, że potrzebuje czegoś ode mnie. Więcej przyjaciół nie mam, nie miałem i nie wiem czy mieć będę. Znaczy się z normalnego punktu widzenia. Takiego, w krórym moge powiedzieć słowo "przyjaciel". Wiem, ze wokół mnie jest wiele osób zasługujących na największe poświęcenie i troskę z mojej strony i mimo wrodzonego sarkazmu i ironi(tak, tak) staram się im to ofiarować. Jednak nie wiem czy umiem nazwać kogoś przyjacielem. Za każdym razem, gdy już udaje mi się użyć tego słowa, dana osoba zachowuje się tak jakbym stracił dla niej wartość. Nie rozumiem tego. To takie dziwne, zyskując przyjaciela, traci się...wiarygodność? nie wiem... prawda jest taka, że na świecie, w swoim otoczeniu jest tyle osób, którym na mnie zależy. I to boli... jest piękne, a jednak boli. Bo nie wiem co będzie dalej. Czy jestem wart ich przyjaźni? Czy spiszę się dobrze...niepewność, niepewność, niepewność...ech... boję się zaufać. Pełen lęków i niepokoi. Doświadczony przez życie czy po prostu przezorny? heh... najlepsze jest to, że mam ludzi, za których oddałbym życie. Przyjaciół prawdziwych, nie tylko z nazwy. Osoby z którymi nigdy nie rozmawiałem o zostaniu przyjacielem, a mimo to okazujące mi troskę i ... wszystko co tylko mogą BEZINTERESOWNIE. Wy, ci przyjaciele nie z nazwy wiecie o kim mówię, prawda? Przynajmniej jedno z was wie, prawda? Przy was wszystko jest takie naturalne...nie wstydzę się słów, przekonań, religii, tego kim jestem... ale wciaż się obawiam. Chciałbym się przytulić, poczuć się bezpieczny, a nie potrafię. Boję się odrzucenia, reakcji na mój dotyk, myśli, o tym, że jestem nachalny czy też po prostu zboczony. Ech... a jednak czasem to przemagam. I czekam na odczucia innych. Sam nie wiedząc co myśleć... bo tak naprawdę pojęcie przyjaźni ma wiele definicji. Dla każdego jest to czymś innym... nie znam swojej definicji.
Chciałbym po prostu być akceptowany takim jakim jestem, nie doceniony, zaakceptowany po prostu i chciałbym czuć się naturalnie w towarzystwie przyjaciela. Tak, że wszystko co przy nim zrobię nie zdziwiło nas obu, żebyśmy choć trochę byli na to przygotowani. I żebyśmy znali granice własnej prywatności, której nie wolno nam przekroczyć. To tyle. A może aż tyle... i znowu nie wiem.